Człowiek za reński kupił metr kiełbasy, a dziś ją kupują na gramy hrabiowie i damy

Autor: Michał Kozioł

Mecenas Klemens Bąkowski, znany krakowski adwokat i historyk amator, zanotował 24 grudnia 1915 roku w swoim dzienniku: „Znowu jaka smutna Wilia […] Służącemu memu dałem kawałek placka cukierniczego pod warunkiem, że w zamian da mi kromkę chleba żytniego, który on dostaje czasem od krewnych ze wsi. Pieczywo z jęczmieniem, ziemniakami i ciemnymi niewiadomymi surogatami jest tak niesmaczne, że kawałek chleba z niefałszowanej mąki jest przysmakiem. Teraz ludzie rozumieć zaczynają, dlaczego modlili się «chleba naszego powszedniego daj nam Panie»!”.

Wojna nauczyła mieszkańców miast szacunku dla chleba. Bardzo szybko zaczęło im brakować żywności – tocząca się wojna niszczyła pola razem z plonami, pola były zryte lejami po pociskach i liniami okopów.

Dół po granacie przed chłopskim domem; lata 1914-1918, NAC

Nawet tam, gdzie nie było walk, wojsko rekwirowało albo po prostu rabowało. Postępowali tak zarówno Rosjanie, jak i „nasi”, czyli wojska austro-węgierskie. Szczególnie złe wspomnienia zostawiły po sobie pułki węgierskie. Jednak mistrzami w tych sprawach byli Rosjanie. Po ich wycofaniu się mieszkańcy okupowanych terenów opowiadali, że podwójne ściany, podwójne powały nie były żadną przeszkodą dla szukających żywności sołdatów. Jeden z pamiętnikarzy zanotował: „Drób […] gęsi, kaczki, kury, wytępiony był tak, że w niektórych wsiach trudno było o jakiego ptaka domowego. Drób zaczęli wybijać Moskale, zwłaszcza Kozacy, którzy umieli ścinać go zręcznie szablami. Brali […] zupełnie samowolnie, najczęściej nic nie płacąc”.
W roku 1915, po bitwie gorlickiej, kiedy front przesunął się na wschód i skończyła się rosyjska okupacja, wieś małopolska była pozbawiona żywności oraz paszy. Gwałtownie spadło pogłowie bydła i koni. Krowy poszły do żołnierskich kotłów. Konie zabierano na forszpan, czyli podwody, gdyż wojska jeszcze nie były zmotoryzowane. Jednak największym problemem małopolskiej wsi był brak rąk do pracy. Sprawnie przeprowadzona w 1914 roku mobilizacja pozbawiła Małopolskę setek tysięcy młodych mężczyzn, którzy opuścili swoje gospodarstwa, aby walczyć na frontach. Kryzys w rolnictwie był więc nieunikniony. Jego konsekwencją musiał być brak żywności i gwałtowny wzrost cen.

Biuro magistratu dla kontroli spożycia chleba, mąki, cukru, kawy i tłuszczów

Władze usiłowały z nim walczyć wszelkimi sposobami. Jednym z nich były ceny maksymalne, a później system kartkowy. Magistraty miast małopolskich zostały upoważnione przez c.k. namiestnictwo we Lwowie do wprowadzania cen maksymalnych żywności oraz innych podstawowych towarów. Obwieszczenia w tej sprawie zawierały ostrzeżenie, o karach grożących kupcom przekraczającym taryfę. Kolejnym krokiem władz było wprowadzenie reglamentacji. Mieszkańcom miast magistraty wydawały kartki na cukier, mięso, tłuszcze, przy czym lista towarów objętych przymusową dystrybucją wydłużała się z miesiąca na miesiąc. Władze starały się zwiększyć podaż żywności, zakładając miejskie piekarnie i mleczarnie. Krakowski magistrat zakupił stado krów, które ulokowano w opuszczonych przez strzelców Oleandrach.

Trochę wody nie zaszkodzi

Miasto i wieś spotykały się na placach targowych. Jak łatwo się domyślić, dochodziło tam do konfliktu interesów sprzedających oraz kupujących, i to już od pierwszych miesięcy wojny. Krakowski dziennik „Czas” 20 listopada 1914 roku donosił: „Na dzisiejszym targu lichwa mleczna dochodziła do szczytu. Przyszły kobiety, żądające za litr lichego mleka 70 hal., gdy cena maksymalna wynosi 28 halerzy; za kilogram masła kuchennego 5 kor. 50 hal., gdy cena najwyższa niedawno wynosiła 3 korony”.
Nie tylko zawyżano ceny, lecz także fałszowano sprzedawane produkty. Miał też rację dziennikarz piszący o lichym, czyli „chrzczonym wodą” mleku. Bez wątpienia krakowskim, a może nawet krajowym, galicyjskim rekordzistą w „chrzczeniu” mleka był Jakub Kopeć, pachciarz z podkrakowskiego Prądnika Czerwonego. Podobno po przebadaniu przez fachowców sprzedawanej przez niego cieczy okazało się, iż składa się ona w 80 procentach z wody. Płyn ten sprzedawał po 35 albo nawet 40 halerzy za litr. Zatrzymany przez policję, tłumaczył się słowami: „Skąd tyle mleka wziąć, żeby wszystkim sprzedać? Trochę wody nie zaszkodzi, bo mleko było tak gęste, jak śmietanka”. Jednak argumentacja taka nie przekonała sądu. Jakub „Chrzciciel” trafił więc na trzy tygodnie do aresztu, czyli – jak mawiali ówcześni krakowianie – „Pod telegraf”.

Od powietrza zachowaj nas Panie

Ogłoszenie władz lokalnych Podgórza o zanieczyszczeniu wody w Wiśle; 1914, NAC

Zarówno mieszkańcy wsi, jak i miast byli narażeni na choroby zakaźne. W warunkach wojennych, gdy mydło stało się wręcz nieosiągalnym towarem, a ludzie byli osłabieni wskutek permanentnego niedojadania szybko się rozpowszechniały. Tyfus, czerwonka, a nawet cholera dziesiątkowały ludność. Władze organizowały akcje szczepień, wysyłano w teren specjalne kolumny sanitarne. Szczególnie zasłużył się powołany przez kardynała Adama Sapiehę Książęco-Biskupi Komitet Pomocy dla Dotkniętych Klęską Wojny. W akcję tę włączyli się masowo studenci Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jesienią 1918 roku pojawiła się nowa plaga. Była to grypa zwana hiszpanką. Strach przed epidemią był tak wielki, że niektórzy sięgali po środki z zamierzchłych epok, uciekali się do przesądów. O jednym takim przypadku pisał ukazujący się w Krakowie, syjonistyczny „Nowy Dziennik” z wtorku 15 października 1918 roku: „Ślub na cmentarzu. W niedzielę po południu odbyła się na cmentarzu żydowskim od dawna zapowiadana ceremonia zaślubin, która według wyobrażeń zabobonnych sfer żyd. zapobiec ma grasującej w straszny sposób epidemii. Hiszpańska choroba, dziesiątkująca obecnie w zastraszający sposób ludność Krakowa, przypomniała tym sferom żyd. zabobon praktykowany w czasie szerzenia się cholery w r. 1873. Ślub na cmentarzu miał symbolizować kres potwornego szerzenia się «zarazy», a początek radości i wesela. Młoda para to dwie sieroty, wyposażone w drodze składek publicznych. Wielotysięczne tłumy publiczności uczestniczyły w tym akcie, odbytem wśród osobliwych warunków. Sam ceremoniał odbył się w pobliżu najświeższego grobu, dokąd wśród szpaleru przeprowadzono młodą parę […] Ślub dawała osoba stojąca poza rabinatem. Na całą tę ceremonię można zapatrywać się jedynie jako na zabobon”.

Tęsknoty za minionym

Wojna była wielkim wyzwaniem nie tylko dla żołnierzy na froncie, ale także dla cywilów żyjących na tyłach. Głód, rekwizycje, epidemie podrywały zaufanie do władzy, ale jednocześnie miały w przyszłości zaowocować legendą sielankowej, przedwojennej, cesarsko-królewskiej epoki. Jej dalekim echem są portrety cesarza Franciszka Józefa I wiszące dziś w krakowskich restauracjach.

Bibliografia:
Bieniarzówna J., Małecki J., Dzieje Krakowa, t. 3, Kraków 1979.
Perkowska U., Uniwersytet Jagielloński w latach I wojny światowej, Kraków 1990.
Krakowska prasa z lat 1914–1918.